Tomasz "Shimrod" Wójcik

Victor

nowicjusz niecodzienny

To co robimy? Trochę nudno tak siedzieć i marznąć, nie? Może jakaś opowieść co? Dobra wiem nie znasz żadnej ciekawej, ale ja znam. Co nie są prawdziwe?!! No to co, ale są barwne. No dobra znam też jedną prawdziwą - opowiadałem ci kiedyś mój życiorys? Znasz go? No to co, nie znam żadnej innej prawdziwej historii, no może z wyjątkiem pamiętnika Angela, ale tej raczej nikomu nie zdradzę. Dobra ułóż się wygodnie i słuchaj. Urodziłem się o wschodzie słońca 27 lat temu. 1451 rok, a zwłaszcza marzec obfitował w dziwne i niepojęte wydarzenia, można do nich zaliczyć także moje narodziny. Nie przerywaj mi do jasnej cholery!!! Jak to koloryzuję?!!! No dobra może trochę. Wiesz, że nie cierpię tego dziadostwa, ale ludzie spodziewają się, że kapłan będzie się wyrażał kwieciście, tak to dobre określenie, muszę je sobie zapamiętać. Na czym to ja... aha mój ojciec Werner nazwisko nie jest ważne, był profesorem na uniwersytecie Altdorfskim. Profesorem filologii, językoznastwa jeśli wolisz i ubzdurał sobie, że ja jego jedyny spadkobierca i syn pierworodny pójdę w jego ślady. Wyobrażasz sobie co wycierpiałem przez pierwszych 20 lat mojego życia? Ojczulek nie był wyrozumiały, wyobrażał sobie że jestem genialny, czy coś i stawiał mi takie wymagania, o których jego studentom nawet się nie śniło. Czego to ja się nie musiałem uczyć - czytanie i pisanie, znajomość klasycznego, arabskiego, przynajmniej 3 języków współczesnych, korzystanie ze źródeł, historia, geografia ogólna znanego świata i temu podobne. Głównym pożytkiem z jego wysiłków było to, że gnębiony ustawicznie nauczyłem się robić praktycznie niewidzialny - wtapianie się w tłum, symulowanie różnych zajęć, wykorzystywanie cienia jako największego sojusznika. A muszę ci wspomnieć, że wzrok miałem świetny, zresztą mam nadal. Pewnego słonecznego kwietniowego poranka 1471 zdarzyło się coś, co choć wtedy o tym nie wiedziałem - miało odmienić całe moje życie. Ścigany przez ojca, który zdenerwowany moim lenistwem postawił na nogi cały uniwersytet i postanowił dać mi porządny, publiczny w dodatku wycisk, otoczony ze wszystkich stron przez jego popleczników i pomagierów uciekłem do najstarszej, rzadko obecnie odwiedzanej części uniwerku. Zapędzony tam zobaczyłem głęboko w cieniu małe zakurzone drzwiczki. Pogoń słyszałem tuż za sobą, więc nie zastanawiając się długo rzuciłem się w ich kierunku. Były otwarte. Wpadłem do środka i szybko zamknąłem je za sobą...

Poczekaj chwile, tylko dołożę do ognia, robi się coraz zimniej...

Komnata, a właściwie komnatka - taka była mała zawierała tylko 1 regał z książkami, stolik i zniszczony taboret. Cały czas słyszałem zgiełk na korytarzu, więc postanowiłem tam przeczekać. A skoro już, to po co miałem myśleć o tym co mnie czeka, mogłem przecież sobie poczytać. Pierwszym co wpadło mi w ręce była stara księga, napisana zresztą w starym klasycznym, opisująca życie Angela, człowieka określającego siebie samego jako ostatniego żyjącego kapłana Tego, Który Wie. Mimo, że napisana dość prostym językiem - Angelo wywodził się z nizin społecznych - od razu mnie wciągnęła. Do takiego stopnia, że zanim się obejrzałem dzwony wybiły północ, a olej w mojej lampce prawie się skończył. Zabrałem książkę ze sobą i wróciłem do siebie. Na szczęście udało mi się udobruchać mojego ojca, dostałem w skórę, ale znośnie. Najbliższe tygodnie miałem (w ramach pokuty) zawalone zajęciami, ale w każdej wolnej chwili zaglądałem do mojej księgi. Wiesz, może to dziwne, ale nigdy więcej nie udało mi się znaleźć tego pokoju. Przysiągłbym, że znalazłem ten korytarz, ale w miejscu gdzie powinny być drzwi była lita ściana. Sądząc z odgłosów opukiwania gruba na jakieś 2 metry. Cóż 2 lata później znowu przypomniałem sobie o Tym, Który Wie. Wdałem się w nieciekawe towarzystwo, poważnie opuściłem w nauce, a nade wszystko nabawiłem się poważnych długów hazardowch. I to u nie byle kogo - Heini jak się później dowiedziałem był członkiem i to ważnym podziemia, a ponadto jednym z największych w mieście lichwiarzy. Nie miałem z czego oddać, dług systematycznie powiększał się o horrendalne odsetki... Mówiłem już, żebyś mi nie przerywał Bucu, jeden. Gdzie z tym pyskiem co?!! No dobra już dobra, opowiadam dalej. W każdym razie Heini postanowił zrobić ze mnie przykład dla innych. Paru jego zbirów zaciągnęło mnie do jakiejś piwnicy, związało jak wieprzka i zaczęli mi opowiadać co ze mną zrobią. Potem pokazali mi narzędzia... Rany byłem przerażony jak nigdy w życiu. Błagałem ich by mnie puścili, obiecywałem złote góry, wszystkie skarby świata... Wyśmiali mnie. Zrozumiałem, że za chwilę zginę. Nigdy nie byłem specjalnie religijny, ale teraz zacząłem wzywać wszystkich znanych mi bogów i boginie. Nie wyglądałem atrakcyjnie, chyba zrobiłem wtedy w portki... Tak jak poprzednio obiecywałem wszystko co wydawało mi się atrakcyjne (dla danego bóstwa oczywiście). I znowu nic. Wtedy przypomniałem sobie starą księgę i Angela ostatniego kapłana Tego, Który Wie - wezwałem go i... Więcej nic nie pamiętam - straciłem przytomność. Obudziłem się we własnym łóżku, pewnie uznałbym wszystko to za senny koszmar gdyby nie ślady więzów na rękach, rękach po łokcie ubabranych we krwi, nie mojej krwi. Spakowałem wszystko co miałem wartościowego, trochę pieniędzy, pamiętnik Angela, jakieś jedzenie i uciekłem z miasta. Dopiero wtedy przypomniałem sobie co obiecałem Temu, Który Wie - obiecałem mu że zostanę jego kapłanem. No cóż, nie byłem przygotowany do życia w głuszy. Byłem nieodrodnym synem miasta, nie ukrywam, że na początku było mi bardzo ciężko. Zmężniałem. Nauczyłem się pływać, później dzięki tobie jako tako jeździć konno. Nie raz przeżywałem chwile zwątpienia. Raz omal nie umarłem z głodu, wtedy to po najgorętszej (nie licząc tej pierwszej przy chłopcach Heiniego) modlitwie pojawiłeś się ty. Jedzenie, które miałeś w sakwach uratowało mi życie. Powiedz mi kim ty właściwie jesteś. Prawie wcale cię nie znam, choć podróżujemy razem już od przeszło 2 lat. Jesteś uparty jak osioł... przepraszam, nic ci bynajmniej nie zarzucam. W ciągu tych 2 lat nie jeden raz uratowałeś mi życie... Hej Bucuuuu, zasnąłeś czy co? Bucefał do ciebie mówię... No dobra widzę że nie śpisz, i nie patrz tak na mnie, wcale cię nie obudziłem. Wiem, że uwielbiasz tą historię, chociaż słyszysz ją przynajmniej 2 razy w tygodniu. No dobra dołożę jeszcze do ognia i śpimy. Doooobranooooc.

- IIIIHHHAAAAAAA.- zgodził się Bucefał (w skrócie Buc), niezwykły osioł, z którym podróżuję już przeszło 2 lata.

Wam też życzę dobrej nocy. Bywajcie!

Komentarz:

Victor jest dziwną postacią, robiłem go do sesji, w której to mistrz gry chciał o wszystkim decydować. Dlatego, nie ma współczynników, ani za bardzo określonej profesji. Z historii wynika, że jest pewnego rodzaju nowicjuszem, posiada jednak inne umiejętności. Bucefał to właściwie NPC, jest zbyt inteligentny, jak na osła, na którego wygląda z pozoru... Kim, albo czym jest, a także kim lub czym jest "Ten, Który Wie" pozostawiam w Waszej gestii... Pamiętajcie jednak, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda, czasem pod niepozorną postacią ukrywa się coś większego, nie zawsze miłego... A więc jeszcze raz dobrej nocy i powodzenia.

Shimrod

 
 

Jak oceniasz ten artykuł?
[5/5] - Doskonały!
[4/5] - Niezły
[3/5] - Taki sobie
[2/5] - Słaby
[1/5] - Beznadziejny!
Twój komentarz:
Imię/Nick:      Mail:      Strona:
Powiadamianie o odpowiedzi.    (zabezp. przeciw robotom)
  zobacz wyniki
Poleć artykuł znajomemu
Do:
Wiadomość i podpis:
 

(C) Sasha, Gliwice 2001-2009. Wszystkie dokumenty w Grocie Cienia objęte są prawem autorskim. Publikowanie ich na innych stronach netu tylko za wyraźną zgodą autorów.